Według mnie o wiele lepszy od następcy, czyli " Niesamowitego Hulka ", bardziej pasujący aktor,
nie jakiś mięczak i nieudacznik, wykonanie graficzne Hulka też w mojej opinii lepsze od nowego,
sceny walki super, śmigłowce, czołgi, myśliwce, dla mnie czad. ;)
Brzydota Hulka, skakanie jak gumiś, zero powiązania z komiksem, słabe efekty specjalne i aktorstwo, hmm masz rację ;/ Nie zastanawiałeś się dlaczego Marvel odciął od tej części tak jak od Fantastycznej Czwórki ? Pozdrawiam
A co mnie to obchodzi. :D Nie sądzisz chyba, że będę krytykował film, bo nie jest zgodny z jakimś tam komiksem, a jak go ocenię pozytywnie to nie będę już taki " cool ". Film mi się bardzo podoba i w porównaniu z nowszą produkcją jest według mnie lepszy. :D Nie ma na to wpływu żaden Marvel czy uroda zielonego monstrum. Rozbawiłeś mnie. :D
Marvel nie musiał się odcinac od FF bo nie miał praw do jej ekranizacji :)
Zanim się wypowiesz zaznajom się z tematem
Dla mnie też stary Hulk ciekawszy. Co nie znaczy, że ten nowy był zły. Na siłe mozna nawet uznać, że Hulk z nortonem jest kontynuacją tego z Baną (w filmie z 2003 Banner kończy gdzieś w dżungli, a w nowym Hulku Banner znajduje się gdzieś w Brazylii i nie ma już tej całej szopki z tym jak do tego doszło).
Zero powiązań z komiksem? Polecam zapoznać się z kilkoma wcześniejszymi epizodami Hulka. Film ma dużo więcej wspólnego komiksem niż Polskiemu odbiorycy wypaczonemu przez kreskówkę z Fox Kids mogłoby się wydawać. Wystarczy spojrzeć na wypuszcozny niedawno w Polsce "Niemy Krzyk"
Hulk Anga Lee nie jest bez wad, złwaszcza technicznych. Ale został też wypuszczony dawno temu i był nie lada wyzwaniem techniczym.
Poza tym "The Incredible Hulk" nie odcina się zupełnie od filmu Anga Lee. Generał Ross w filmie z Nortonem mówi, że Banner odpowiedzialny jest za śmierć oficera, która ma miejsce w filmie z Baną. W końcu to reboot "serii", nie jej remake.
O, widzę, że tu ktoś znający komiksy jest. Czy w komiksie jest coś o ojcu Bruce'a, w sensie, że coś po nim odziedziczył? Jak traktować ten film, jeśli ogląda się ogólnie całą serię Marvela? Bo trochę się nie trzyma kupy ta wersja z tą z 2008, wkurzająca jest też zmiana aktorów co film.... :/
Nie wiem co mam rozumieć przez coś. Ale faktem jest, że ojciec Bruce'a katował i jego i matkę i był odpowiedzialny za jej śmierć. Hulk jest manifestacją długo tłumionych emocji i wspomnień Bruce'a. Wersja z 2008 też jest okej. To trochę inny film gatunkowo, ale wciąż solidny. Czasem mi się wydaje, że jestem jedną z nielicznych osób na planecie uważających obie solowe ekranizacje przygód Hulka (z tego stulecia) za w miarę udane, natomiast wersję Marka Ruffalo za zupełną porażkę.
Oficjalnie Hulk Anga Lee nie jest częścią kinowego uniwersum Marvela. Ten z Nortonem za to jest, ale też tak trochę udają jakby nie był. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, to w końcu MARVEL. Oni ciągle udają, ze czegoś nie zrobili jak im się nie podoba wynik.
Dzięki za odpowiedź, chodziło mi o to, czy w komiksie, tak jak przedstawiono w filmie ojciec Bruce'a eksperymentował na sobie i przekazał mu mutacje w genach. Żaden, ze mnie znawca, ale dla mnie ten film (2003) jest jakiś strasznie dziwny. Jak był nosicielem mutacji, to powinien był to jakoś u siebie wybadać już wcześniej. Przejścia komiksowe rozpraszają, wizje, wspomnienia i sny jak po LSD (dalej nie rozumiem sceny jak matka Bruce'a leży z wyciągnięta ręką i nagle jest ten zielony wybuch... Psy mnie raczej rozśmieszyły, a Hulk w tej wersji jakoś strasznie "miętki", hamletyczny i zbyt duży. Ale Colnnelly o niebo lepsza niż Tyler, podobnie z generałem. Josh Lucas irytujący, Nolte strasznie mnie wkurzał, aż nie mogę na niego patrzyć, świr totalny :P.
A jeśli chodzi o Banę, to chyba tylko ja, ale po usłyszeniu Bruce, myślę - Wayne, Batman, widzę Bale'a a momentami nawet Davida Tennanta. D:
Ja lubię oba pierwsze Hulki, ale też i tego z "Avengers".
Każdy jest po prostu inny, każdy aktor przedstawił inną interpretację.
Bana - to młody naukowiec, spokojny, skryty w którym eksploduje tajemniczą siła do tego traumy z dzieciństwa i powrót ojca. Wyraźnie zafascynowany swoją mocą.
Norton - człowiek zaszczuty, nieco starszy jednak wciąż młody, w ciągłym biegu, nienawidzący swojego drugiego "ja" i chcący je wyeliminować.
Ruffalo - starszy, w średnim wieku, nieco zgorzkniały i cyniczny, dość zmęczony, jednak nie taki spięty, pewien już swojej mocy - lepiej niech inni uciekają, nie on.
Natomiast Hulk z Nortonem ma nawiązania w inych dziełach Marvela - w serialu "Agenci..." jest mowa o celi Blonsky'ego a w "Avengers" Banner wspomina że ostatnim razem zepsuł Harlem (walka z Abomination).
Chwała tobie hitman bo nie wielu dostrzegło głębie tego filmu.I jeszcze sprawa marvela oni się odcinają od każdego filmu na którym nie zarobili grubej kasy.Owszem fantastyczna czwórka to gniot ale hulk to zupełnie inna bajka,czuć tu napięcie poza tym film momentami wzrusza mamy małe otarcie się o geneze hulka,świetnie dobrani aktorzy natomiast incredible hulk to film akcji patetyczna historia z niezwykle żle dobranym Edwardem Nortonem oczywiście to nie zmienia faktu że najlepsze wcielenie aktorskie Hulka nastąpiło w Avengersach
Na podstawie trzech linijek, w których czytamy "bardziej pasujący aktor, (...) wykonanie graficzne Hulka, (...) sceny walki super, śmigłowce, czołgi, myśliwce", twierdzisz, że hitman dostrzegł głębię tego filmu? :)
Edward Norton nie jest "jakimś mięczakiem czy nieudacznikiem", tylko bardzo dobrym aktorem co udowodnił choćby w filmie "Podziemny krąg".
W hulku to mięczak i nieudacznik, taką najwidoczniej miał rolę, z jednej strony potężne bezmyślne monstrum, a z drugiej drobny, kruchy fizyk. Stracił masę mięśniową, nie to co we wspomnianym przez Ciebie "Podziemnym kręgu", tam wyglądał dobrze.
Nie, nie ma być, Banner z 2003 czy z Avengers'ów, miażdży Nortona w każdym calu.
Lol, Norton może wizualnie nie pasował, ale zagrał z sercem. Mark Ruffalo to zupełna porażka, w ogóle nie kumająca i nie czująca granej przez siebie postaci. Zamiast bohatera targanymi skrajnie ekstremalnymi emocjami dostajemy jakieś śmieszkowate popłuczyny po oryginale :P
Nie mówimy o filmie "Podziemny Krąg", ani o Edwardzie Nortonie konkretnie. Każdy kto widział więcej niż dwa jego filmy wie, że jest świetnym aktorem i gdyby rola tego wymagała, przypakowałby i wyglądał jak w "American History X".
MOŻE BYĆ SPOILER:
Uważam, że wszyscy trzej aktorzy (Eric Bana, Edward Norton, Mark Ruffalo) byli dobrani bardzo dobrze.
Eric Bana - nie jest typowym geekiem opalonym promieniami monitora. Jeździ na rowerze, jest w dobrej kondycji, naturalne więc, że fizycznie będzie wyglądał dobrze. Ma problemy z otwarciem się w związku, jest nieśmiały. Potem zaczyna badać to, co siedzi w nim, bo szukał tego w swojej pracy i zaczyna to go fascynować. I tak dalej. Dobrze zagrane.
Edward Norton - cóż, pięć lat ukrywania się w dżungli zrobiło swoje i Banner nie wygląda już jak obrońca Troi. Ale ponieważ Edward Norton nie pali, nadal jest w stanie przegonić oddział komandosów. Niepozorny, stroni od ludzi, trzyma się z dala od kłopotów, a kiedy nadejdą, zawsze jest gotów złapać za plecak i uciekać. Idealny aktor do tego filmu.
Mark Ruffalo - trzeba przyznać, że miał niełatwe zadanie, skoro jego poprzednikiem był Norton. Jednak myślę, że pan Ruffalo wychodzi obronną ręką z tego porównania. Banner zostaje wyciągnięty z jakiegoś miejsca, gdzie psy dupami szczekają i znowu musi pracować z mundurowymi, tym razem w obronie całej planety. Ciągle ma w pamięci fakt, że "kiedy ostatnio pojawił się publicznie, zepsuł Harlem". Nie można się dziwić, że jest jeszcze bardziej nerwowy. Jednocześnie bije od niego spokój i skupienie na swoim zadaniu. Nawet kiedy się odzywa, jego głos brzmi kojąco, to właśnie zasługa aktora. Trudno mi powiedzieć, że jest lepszym wcieleniem Bannera, jest zdecydowanie innym i mimo, że "Avengers" jest kontynuacją "Incredible...", nie uznaję tego za wadę.